Nocne przemyślenia #2
Siedzę na parapecie. Macham w powietrzu nogą. Kolejna bezsenna noc. Patrzę znowu na pustą ulicę, jakże inną w świetle dnia. Tętniącą życiem. W końcu to jedna z głównych ulic miasta. A jednak nocą zamiera. Wszystko zamiera. Nawet ja, chociaż nie do końca lubię się do tego przyznawać. Żyjemy w świecie, który pędzi nieubłaganie do swojego własnego unicestwienia. Ludzie biegają do pracy, potem biegają po niej, tylko w innym stroju. Obiad w biegu. Śniadanie zapomniane. Wakacje w biegu. Szkoła w biegu. Wszystko w biegu. W cholernym pędzie nie wiadomo za czym. I w tym wszystkim ja. Czy ja biegnę? Oczywiście, a jakże. Przecież muszę się dostosować do kręcącego się w zawrotnym tempie świata. Obowiązki, zakupy, drobiazgi i te większe sprawy do załatwienia. Telefony, maile, rozmowy, dyskusje, nauka. Wszystko na raz. Wszystko i nic. Życie zaczyna przeciekać mi przez palce. Za młoda, powiecie? Co ona wie o życiu? Już to słyszałam. Niejednokrotnie. Ale onkolog nie musi chorować na raka, żeby go rozumieć i leczyć, a psychiatra nie musi cierpieć na depresję, by dobrze dobrać antydepresanty i terapię.
[divider] [/divider]
Straciłam wenę twórczą. Kreatywność mnie opuściła. Siedzę tylko i się wgapiam w mrugające na żółto (pomarańczowo?) światła ulic. Myśli płyną swoim rytmem. Zatrzymują się gdzieś w okolicach melancholii, może trochę smutku. To mój azyl. Mój świat. Cisza. Wszyscy śpią. A ja czuję pulsowanie miasta, które przygotowuje się na kolejny dzień pełen wrażeń i emocji. Lubię je, owszem, dlatego podejmuję sporo aktywności, rozwijam się, uczę, poznaję fascynujących ludzi. Ale nie dziś. Dzisiaj to nie jestem ja. Dzisiaj chcę być sama, trochę melancholijna, z refleksją na końcu języka, tą niewypowiedzianą, tą która jest tylko moja i tylko dla mnie. Nie muszę przeżyć 65 lat, by wiedzieć o co w życiu chodzi. Nie muszę czuć, że moje oczy widziały już wszystko i że z niejednego pieca jadłam chleb, żeby poczuć wewnętrzne szczęście. I ten spokój… Harmonia. Osiągnięcie jej zajmuje dużo czasu. Ale jeśli jest na tym świecie coś, cokolwiek, o co warto się ścigać, to właśnie o osiągnięcie tego stanu. Spokoju, harmonii, pełnej równowagi. Gdzie po obudzeniu się, nie kurwisz na czym świat stoi, ale po pierwszym pobudkowym lekkim szoku i otrzęsieniu, z ochotą chcesz czerpać garściami z życia. Czy osiągnęłam już ten stan..?
[divider] [/divider]