Jak zdradzać?
Ciężki temat spadł na moją głowę. Przyznaję, że jak jeden z Czytelników podrzucił mi tytuł tej książki i zasugerował recenzję, najpierw się ubawiłam, a potem poczułam lekki niesmak. Niemniej jednak ciekawość wygrała. Jako fajny rodzaj przedstawienia tematu, pomyślałam, że dobrze byłoby uzyskać męskie spojrzenie na problem zdrady. Wysłałam książkę w Polskę i stąd wzięła się poniższa rozmowa między mną (www.psycholog-pisze.pl), a Panem K. z bloga www.radzesobie.pl
[divider] [/divider]
Pan K.: Znasz zdradzonych albo zdradzających?
M: Tak jakoś się złożyło, że znam. I jednych i drugich. A Ty?
K: Kto nie zna? Pytam, bo chcę wiedzieć, czy wiesz o czym będziemy pisać… W końcu po lekturze poradnika dla zdradzających facetów warto to zweryfikować z życiem. A książka z nim wydaje mi się mieć niewiele wspólnego. Mężczyzna i kobieta są tam przedstawieni tak nierzeczywiście, jakby się czytało wycinki z telenoweli brazylijskiej.
M: Nierzeczywiście? To spore niedopowiedzenie. Autorka przedstawia facetów, jak idiotów, którzy nie radzą sobie z podstawowymi sprawami, jak np. umycie kieliszka po winie, a kobiety – kochanki, nie myślą o niczym innym, jak tylko o tym, by cały świat się dowiedział, że sypiają z żonatym mężczyzną (zostawiają celowo majtki, szminki, malinki i zadrapania na plecach).
K: Znasz przypadki, w których „ta trzecia” celowo kogoś naznaczyła zostawiając jakiś fragment swojej obecności na widoku?
M: Czy celowo? Szczerze wątpię, ale podczas seksu przecież zdarzają się lekkie ugryzienia, zadrapania czy coś podobnego, ale nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Jeśli już się ktoś decyduje na romans, to raczej ma w głowie świadomość, że może się do wydać i unika tego typu „czułości”.
K: Sama zauważyłaś, że tutaj kochanka przedstawiona jest niemal jako psychopatka. Kim trzeba być, żeby tak krytykować kobiety?
M: Wiesz, mam w zwyczaju zawsze sprawdzać kim jest autor książki, którą recenzuję. Matylda Wysokińska ukończyła Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej, co z automatu powinno sprawiać, że walczy ze stereotypami, szuka ciekawych informacji, otwiera umysły i chce czegoś nauczyć innych, unika schematów myślowych. Sama książka rzeczywiście mogłaby uchodzić za pozycję żartobliwą, z przymrużeniem oka, ale nią nie jest. I tak ją trzeba oceniać. Jako „poważny” poradnik dla mężczyzn.
K: To się czyta lekko, łatwo i przyjemnie. Jako satyra nawet się broni, jako poważna lektura, absolutnie nie.
M: Mówimy o książce samej w sobie, a w zasadzie powinniśmy się chyba skupić na treści. No, może nie tyle na samej treści, której jest rzeczywiście śmiesznie mało, ale na temacie zdrady.
K: Można z niej wyciągnąć ciekawe rady. Ale jeśli ktoś musi sięgać po taką pozycję, to czy sam nie jest na zdradę – powiedzmy sobie szczerze – za głupi po prostu? Jedna rzecz mnie tutaj uderzyła – przedmiotowe traktowanie związku. Autorka wychodzi z założenia, że chyba wszyscy zdradzamy, bo sytuacje przedstawione są tutaj na zasadzie: Jesteś z nią, nie chcesz kończyć związku, bo ci dobrze, ale zrób skok w bok.
M: Podejrzewam, że autorka mogła posiłkować się badaniami profesora Lwa-Starowicza, który w 2012 roku dowiódł, że w blisko połowie małżeństw dochodzi do zdrady jednego lub obojga partnerów. Natomiast rzeczywiście, związek traktowany jest z czysto biologiczno-ekonomicznej perspektywy. Pranie, sprzątanie, dzieci, całkiem fajna komunikacja, ale brak być może ognia. Nie ma w książce mowy o emocjach, przywiązaniu, odpowiedzialności za drugiego człowieka.
K: A w prawdziwym życiu tego tak odciąć nie możemy. Każda zdrada ma jakieś powody. Rzadko jest to po prostu chęć “bzyknięcia” kogoś na boku. W książce wszystkie przypadki sprowadzone są do jednego poziomu. To szkodliwe spojrzenie na temat.
M: Już we wstępie czytamy, że w książce znajdą się jedynie analizy przypadków – zdrad, przez które rozpadł się niejeden związek, a „poradnik” powstał zupełnym przypadkiem. Myślę, że to, o czym warto wspomnieć, to to, że autorka wciąż i wciąż powtarza, że nie ocenia, nie wartościuje zdrady, nie umoralnia, a mimo wszystko nie mogłam się pozbyć wrażenia, że pisze o mężczyznach jak o kimś, kto jedyne czym myśli, to rozporek, a w domu ma praczkę i Matkę Polkę do wychowywania dzieci. Za to PRAWDZIWA rozrywka jest tylko z kochanką.
K: Przepraszam, ale te przykłady z życia wzięte niewarte są funta kłaków. Jest historyjka, w której facet przyjeżdża szybciej z delegacji, nie zastaje swojej żony. Ta wraca nad ranem i na pytania, co się z nią dzieje, odpowiada: „Zdradziłam cię. Całą noc spędziłam w ramionach przystojnego bruneta. Najpierw byliśmy na kolacji (…), a potem pojechaliśmy do niego i oddałam mu się na szafce do butów (…)”. A facet nic. Zaczyna się śmiać i nie wierzy. Tu mi kaktus wyrośnie, jeśli to jest rzeczywiste. Popuszczenie wodzy fantazji przez autorkę to jedno, ale czy faktycznie w prawdziwym życiu aż takie wyparcie by się mogło zdarzyć?
M: Tak. Mogłoby. Powiem więcej, często się zdarza, że ludzie nie widzą tego, co mają pod swoim nosem, zgodnie z zasadą, że najciemniej pod latarnią. Bo gdy mamy w głowie obraz przykładnej żony, dobrej matki, ciepłej, spokojnej kobiety i ten obraz się nam niejako utwardza przez wiele lat, i nagle słyszymy, że z premedytacją, bez mrugnięcia okiem mówi nam ona (ta spokojna, cicha, szara myszka), że uprawiała dziki seks w przebraniu pielęgniarki na biurku szefa, to uwierzyłbyś? Wątpię. Oczywiście, mogłoby to zasiać jakieś ziarenko niepewności, ale to wszystko.
K: Powiedziane w taki sposób? Nie uwierzyłbym na początku, ale temat bym na pewno drążył. Mężczyzna w “poradniku” jest buhajem-idiotą, kobieta zaś dziwką albo kurą domową: „Pamiętaj (…), że kobieta, z którą mieszkasz, nie tylko Ci gotuje i sprząta. Ona również robi pranie”. Wyciąganie najgorszych stereotypów z obu płci jest tym, co powinno autorkę zaprowadzić na jakiś stos. Wkurza mnie, gdy ktoś próbuje zredukować człowieka tylko do sekszabawki. To jest najzwyczajniej w świecie uwłaczające i broniłoby się tylko jako satyra.
M: Ty byś drążył, a ktoś inny by się zaśmiał, powiedział: “Świetny żart kochanie, a teraz odgrzej mi flaki” i tyle. Książka nie odkrywa niczego nowego. Opisuje jasne, proste sposoby na to, by uniknąć przyłapania na kłamstwie i zdradzie. Z drugiej jednak strony, podpowiada także kobietom, gdzie szukać karty prepaidowej do telefonu czy po czym poznać, że facet coś ukrywa. Na rynku nie ma tego typu poradnika skierowanego tylko do kobiet, ale sądzę, że ten spełnia także taką rolę, bo w zasadzie wszystkie reguły ukrywania się dotyczą każdej zdradzającej strony.
K: Właśnie dlatego twierdzę, że to pozycja humorystyczna. Czyta się ją szybko, nie można autorce odmówić lekkiego pióra. To idealna pozycja dla tych, którzy mają duży dystans do siebie i do świata. Mojej wzorcowej kobiecie, mógłbym coś takiego dać i razem byśmy się pośmiali. Niestety mam wrażenie, że tak przedstawiony temat zdrady może wywołać kłótnię pomiędzy partnerami, jeśli u kogoś w domu znajdzie się na półce „poradnik”. Bo to nie jest temat, z którego każdy będzie potrafił żartować.
M: Bo dla każdego zdrada oznacza coś zupełnie innego. Dla Ciebie uśmiech w stronę innego faceta może być już mocno podejrzany i zrobisz Wzorcowej Kobiecie awanturę w domu, natomiast ktoś inny może uważać, że flirt nada temperatury związkowi, natomiast pocałunku i seksu już nie potraktuje jako “zabawę”. W opinii prywatnej, ale i zawodowej, jeśli ktoś jest w związku, który jest dojrzały, wartościowy, opiera się na uczuciach, zaufaniu i wzajemnej pracy nad nim, to nie ma się czego obawiać. Poza tym, zazdrość niewiele daje. W zasadzie to nic nie daje, poza wyniszczającym poczuciem krzywdy. Jeśli Twój partner postanowi Cię zdradzić, to zrobi to bez względu na to, czy przypniesz go kajdankami do kaloryfera. Po prostu bardziej będzie się musiał nagimnastykować z ukrywaniem. Natomiast psychologiczne konsekwencje skoku w bok to już zupełnie inna kwestia, ale o tym może innym razem.
K: Dla mnie “Jak zdradzać, czyli poradnik dla niewiernego mężczyzny?” to coś, co nie powinno się ukazać. Poza jedną zaletą, że czyta się to przyjemnie, nie broni się niczym więcej. Takiego przełożenia objętości do ceny nie usprawiedliwia nic, jako odbiorca czuję się po prostu oszukany. To idealny przykład tego, jak tematyka seksu ma być wabikiem do kupienia towaru. Na 75 stron, na których faktycznie jest treść, ponad 30 zawiera tytuły rozdziałów, pustą przestrzeń lub mniej niż 1/3 zadrukowanego tekstu. Wstyd byłoby mi za dwadzieścia kartek brać prawie 18 zł.
[divider] [/divider]
M: Kwestię oszukania, czy zakupu tej książki, pozostawmy już Czytelnikom. W Internecie znajdziesz też wiele zniesmaczonych kobiet, które klną na czym świat stoi na autorkę, a najlepiej, to żeby i ją facet zdradził, bo nic nie rozumie i jeszcze “tym świniom” pomaga. Nic bardziej mylnego. Niemniej jednak, nie odpowiem na pytanie “czy warto”. Jeśli jednak ktoś zdecyduje się na przeczytanie tej książki, to niech podejdzie do niej z dystansem, humorem aczkolwiek dla pewności może lepiej zostawić ją w pracy i czytać w przerwie na lunch. Taka mała rada ode mnie. Dla świętego spokoju.
*Tekst ukazał się także na blogu mojego rozmówcy, Pana K. Znajdziecie go tutaj: www.radzesobie.pl