Lęk przed śmiercią – między wiarą a ateizmem
Rodzimy się i umieramy. Dwa bardzo istotne wydarzenia z naszego życia, które niczym klamra spinają jego początek i koniec. Są niejako początkiem i końcem. Alfą i Omegą. Cykl życia zaczyna się i kończy. O ile narodziny otwierają coś co poznajemy, coś co jest doskonale opisane niemal od każdej strony – biologicznej, filozoficznej, pedagogicznej czy psychologicznej to już ów koniec jest pewną bramą, za którą nie wiemy co się czai. Częściowo próbuje nam to wyjaśniać wiara – oczywiście tym wierzącym. Wśród wielu licznych religii, zarówno monoteistycznych jak i politeistycznych jawi się jako droga, gdzie często czeka nas nagroda lub kara będąca efektem doczesnego życia. Może ona się jawić jako Raj, Niebo, Valhalla, Kraina Wiecznych Łowów itp. Element wiary może bardzo ułatwiać zrozumienie owego przejścia. Z drugiej strony wiara sama w sobie jest pewną łaską lub też świadomym (mniej lub bardziej) wyborem do którego zostaliśmy namówieni przez rodzinę, bądź też wybraliśmy sami. Pozostaje pytanie, które dość często przewija się w wielu dyskusjach – A co z ateistami? Jakie oni mogą mieć wyobrażenie o śmierci? Co z lękiem przed śmiercią? Czy jest on różny? Czy ma inne podłoże? A może jak sobie z nim poradzić?
Zacznę od tego, co napisał nieżyjący już polski filozof Leszek Kołakowski:
„Akceptacja śmierci i protest przeciw niej: dwie nieusuwalne strony naszego życia”.
I tu w tym cytacie pięknie zawarł dualizm i sprzeczność jaka tak naprawdę towarzyszy każdemu z nas w obliczu śmierci. Śmierci zarówno dotyczącej nas bezpośrednio bądź też naszych bliskich. Nie mamy na nią za bardzo wpływu (pomijam tu kwestie samobójstwa lub eutanazji – gdyż nie jest to temat na którym się skupiamy), jest od nas niezależna ale jest też nieuchronna. Nie da się jej ominąć, oszukać. Wcześniej czy później zapuka do drzwi naszego życia. Wkroczy na scenę naszego życia. Nie będzie wymagać naszej akceptacji, nie będzie zważać na protesty i lęki. Po prostu bardziej brutalnie lub mniej da o sobie znać. Z jednej strony boimy się śmierci. Lękamy się jej. Z drugiej, śmiało mogę powtórzyć za Seneką Młodszym –
„Boimy się nie śmierci ale wyobrażenia jakie o niej mamy”.
Bo o ile śmierć może być straszna sama w sobie
to bardziej może nas przerażać nasze wyobrażenie o niej samej jak i tym co ona rozpoczyna. Jeśli założymy, że coś rozpoczyna a nie tylko coś kończy. Kończy ludzkie życie. A co dalej? Tu znów posłużę się filozofem, który mnie osobiście
najbardziej stara się odpowiedzieć na postawione tu pytania: mianowicie rzymski filozof z okresu republiki – Lukrecjusz – ujął śmierć jako swoisty stan nieistnienia, który można porównać do stanu jaki mamy przed narodzinami. Tłumacząc prościej: Skoro nie rozpaczamy nad tym, że nie było nas 100 lat temu to nie rozpaczajmy, że nie będzie nas za 100 lat. Jeśli oddzielimy pojęcie śmierci z jakiegokolwiek wątku religijnego to uzyskamy coś na kształt bycia bez świadomości. Czyli nie czując nic przed narodzinami nie będziemy czuć nic po śmierci. Innymi słowami – nie trzeba czuć lęku przed tym. To po prostu nadejście kresu naszego życia zapoczątkowanego narodzinami. Być może to właśnie ateiści rozumiejąc owe rozważanie Lukrecjusza stają się o wiele bardziej odporni na lęk przed śmiercią niż ludzie religijni. Gdyż to religie mówią o lęku, straszą piekłem, powrotem do nieprzyjaznych krain czy wręcz powrotem na ziemie ale w innym wcieleniu.
Być może należałoby pójść jeszcze dalej i porównać oczekiwania ludzi wierzących, ateistów i tych niepewnych co do dalszych losów po śmierci? Z jednej strony wierzący niekoniecznie muszą bać się śmierci – wszak zbliża ich do Absolutu – jedni nazwą Go Bogiem, inni Oświeceniem, czy formą Zbawienia. Z drugiej strony ateista nie ma problemu z takim rozważaniem. Gdyż po śmierci nie czeka nic. Jeśli to jest nic to nie może być ani złe ani też i dobre. Więc nie ma się czego obawiać. To w takim razie kto się może obawiać śmierci? Być może ktoś, kto jeszcze nie ugruntował swoich przekonań w tej kwestii. Ktoś, kto trwa w takim zawieszeniu między wiarą a niewiarą. A owo niezdecydowanie może właśnie skutkować ogromną niepewnością co do swoich dalszych losów – tych które będą po śmierci. Oczywiście przy całej rozmowie o lęku przed śmiercią należy wspomnieć też o jeszcze jednym wymiarze tego lęku jakim będzie strach – zwykły biologiczny strach przed zakończeniem życia. Strach ten jest wręcz zwykłą ludzką reakcją na zmianę jaką jest śmierć. I strach ten będzie miał zupełnie inna formę niż lęk przed tym co może być po śmierci.
Kończąc powoli owe rozważanie na temat lęku przed śmiercią a bardziej lęku przed tym co będzie po śmierci, kieruje się w stronę, która być może zaskoczy Was wszystkich. Mianowicie jeśli nie jesteś osobą religijną, bądź jeśli religia nie jest w stanie (nie musi być) zwalczyć w Tobie lęku, o którym pisze – to może warto swoje myśli skierować jednak ku temu co jest tu i teraz. Bo teatr życia mieści się właśnie tu. W tym momencie. Jak i w tych, które były już Waszym udziałem oraz w tych w których dopiero udział nastąpi. Może właśnie w tym powinien być zawarty sens myślenia o przemijaniu – to nie przemijanie jest sensem naszego życia – ale właśnie życie. Być może do tego tematu należy podejść bardzo hedonistycznie. I na pytanie o lęk dotyczący naszej pośmiertnej postaci trzeba postawić pytanie, które być może będzie mieć większe znaczenie – Czy większym lękiem nie jest lęk przed złym przeżyciem tego co mamy tu i teraz? Osobiście bardziej lękam się tego by swojego życia nie zmarnować. By tu i teraz żyć, kochać, być kochanym, odkrywać, nawiązywać relacje, poznawać nowych ludzi, szukać nowych doznań, być wolnym i spełniać swoje marzenia. Przecież żyjemy teraz. W tym konkretnym czasie. Tu. Nie za 100 lat. Nie kiedyś tam. Gdzieś tam. Może zamiast lękać się po prostu należy żyć i czerpać z tego życia by gdy przyjdzie jego kres móc powiedzieć, że to była ciekawa przygoda.
Tekst autorstwa Michała Machowskiego.