PLACEBO – Eliza Chojnacka
„Czy samotność to życie w pojedynkę, czy składowa tego, że człowiek nie może dojść do ładu z samym sobą?”
Macie w swojej biblioteczce książki, które tak naprawdę nie wiecie jak ugryźć? Jak do nich podejść? Jak postrzegać? Co myśleć i czuć? A chcecie mieć? Jeśli tak, to „Placebo” jest właśnie taką pozycją. Trudną. Czasem nawet bardzo trudną w odbiorze, mimo zrozumiałego języka. A jednocześnie, mimo tej trudności, ciężko jest się od niej oderwać, chociaż przeczytanie jej jednym tchem graniczy z masochizmem.
„Bo przecież tego chcemy – chcemy poczuć szczęście. Jednak nasza naiwność, nasze głupie postępowanie wiedzie nas w zupełnie innym kierunku, w przepaść moralną. Tam możemy udawać idealnych, leżąc na mieliźnie złych postępków, w czarnej cieczy, w której zatopione są nasze ciała. Będziemy dusić się w niespełnieniu, dusić się z powodu marnego końca życia. Patrząc ku górze, zobaczymy między obłokami szczęście tych, którzy potrafią żyć godnie, według ludzkiego prawa moralnego. Utworzonego przez dusze wypełniające ich organizmy, dusze, które potrafią powiedzieć, co jest dobre, a co złe. Wskazują właściwą drogę oraz tę, o której należy zapomnieć. Te osoby słuchały podszeptów dnia codziennego, podczas gdy inne – mknąc po zgliszczach – brnęły do przodu, depcząc zbolałe ręce, nogi i głowy ludzi pogrążonych w wiecznych lękach, osaczonych strachem dominującym w ich codziennej egzystencji. Kto by się na nich oglądał, jakie ssaki są w stanie o tym pamiętać, kiedy trzeba zdobyć kolejne środki materialne, kolejne pseudo-sukcesy? Kto by się przejmował zbolałymi organizmami, splatanymi w niemocy emocjonalnej?”
Bohaterka trafia do szpitala psychiatrycznego za sprawą rodziny, która uznała, że jest nieprzystosowana do życia. Zamykają ją, a ona z niezrozumiałych dla siebie powodów, po prostu się temu poddaje. W miejscu odosobnienia prowadzi zapiski, które przyjmując formę pamiętnika, opisują szpitalną, czasem przerażającą rzeczywistość, w której bohaterka paradoksalnie czuje się bezpieczna i niezwykle bogate życie wewnętrzne jej samej.
W szpitalu nikt nie ma imienia. Ani nazwiska. Nawet sama bohaterka. Wszyscy są anonimowi i tacy pozostają przez całą książkę, byśmy my – Czytelnicy – mogli się z nimi utożsamić. Albo całkiem odciąć.
„- Osoby zagubione w życiu muszą odnaleźć swoje miejsce. Choć na moment, po to, by się poczuć lepiej. By zasmakować świata mocniej niż kiedykolwiek. Nie można żyć ogółem. Trzeba żyć chwilą. Trzeba cieszyć się małymi rzeczami, być tu i teraz. To miejsce (szpital psychiatryczny) pomoże ci określić, co dalej – tyle usłyszałam od bliskiej mi osoby.”
Książka ocieka doskonałymi cytatami. Sama zaczęłam je sobie wypisywać, ale nie starczyłoby mi miejsca i czasu. Dlatego nie odkładam jej na półkę, bo lubię wracać do tych myśli, które pobudzają do refleksji nad kondycją i emocjami człowieka.
„Nie chciałam swoich lęków zagłuszać rozmowami. Skąd u mnie wieczna ochota ucieczki? Być może wynika to z tego, że obecność ludzi mnie ogranicza tak bardzo, że nie słyszę już swoich myśli, a zamiast nich dociera do mnie bełkot innych. Jednak czy ten bełkot nie jest nam czasami potrzebny po to, byśmy zanurzyli się choć przez chwilę w banalności i w lekkiej głupocie?”
Bohaterka to doskonała obserwatorka. Nie tylko jest bardzo świadoma samej siebie, ale dostrzega także problemy innych pacjentek. Prowadzi pogłębione, pouczające rozmowy z lekarzami, dzięki czemu nie brniemy jedynie w życie wewnętrzne niej samej, a obserwujemy szerokie spektrum emocji, przeżyć, historii i doświadczeń innych ludzi.
„Pożegnania są bardzo trudne. I choć mam świadomość, że nie powinniśmy przywiązywać się ani do rzeczy, ani do ludzi, to człowiek jest stworzony do kochania i uzależniania się od innych. Wiemy o tym, że tak być nie powinno, ale i tak popadamy w wieczne uczucia i tęsknoty.”
[divider] [/divider]
„- Śmierci boimy się dlatego, że często świadomie musimy rezygnować ze wszystkiego, na czym bardzo nam zależy. Musimy wycofać się z posiadania, z marzeń, z tożsamości. Na rzecz czegoś, czego tak naprawdę nie znamy, co jest dla nas dalekie, w zasadzie nieprzyswajalne. Podświadomie nie chcemy tego rozumieć, wolimy o tym nie myśleć.”
Jeśli lubicie książki, z których wylewają się emocje i przeżycia. Takie, z których aż emanuje ból i cierpienie, a Wy… a Wy niemal czujecie to na własnej skórze. „Placebo” przenika na wskroś. Nie jest to lektura na jeden wieczór, ale bez względu na to, ile wieczorów zechcecie na nią poświęcić, nie będzie to czas zmarnowany. Polecam nie tylko tym, którzy się interesują psychologią, ale każdemu, kto lubi analizować emocje, przeżycia, doświadczenia, kto lubi rozbudowane opisy przebogatego życia wewnętrznego i metafory. Każdemu, kto lubi czytać książki, a potem do nich wracać.
„Sama nie wiem, czy ktoś przywożąc mnie w to miejsce, chciał wyeliminować mnie z życia społecznego, może zawadzałam, podobnie jak osoba chora na raka, która – mimo że bliscy ją kochają – zaczyna w pewnym momencie męczyć, przeszkadzać. I choć nikt zjawiska nie nazywa po imieniu, to po jej śmierci czują ulgę. Ulga zwycięża często ze smutkiem i żałobą. Moja choroba była podobna. Bo przecież rak duszy jest męczący zarówno dla chorego, jak i dla jego bliskich, znajomych. To on powoduje, że osoba, która dotąd była wesoła, traktowała wszystko z dystansem, kochała życie, spokój, pływała cały czas po powierzchni, nagle się zanurza, spada w dół, zaczyna się zmieniać. Przestaje być zabawna, a to przeszkadza, przestaje być silna, a to nudzi, przestaje patrzeć z pewnością siebie, a to dezorientuje.”
A czym jest tytułowe placebo?