Porozmawiajmy o samobójstwie
Gdy mówię o samobójstwie wprost, nazywając rzeczy po imieniu, mam wrażenie, że wchodzę w jakieś niebezpieczne rejony. Tykam palcem jakieś niewygodne tabu, o którym lepiej milczeć, bo jak się milczy, to przecież problem nie istnieje.
-Co się stało?
-A wiesz… Miał różne dziwne myśli.
-Samobójcze?
-No… Takie różne.
Czyjeś myśli o tym, że nie chce się obudzić następnego dnia, odkłada tabletki chowając je skrzętnie w portfelu albo oddaje swoje ukochane książki, bo powoli żegna się ze światem, nie zmienią się nagle na myśli o tym, jaki świat jest piękny, a marzenia na wyciągnięcie ręki, tylko dlatego, że nie nazwiemy ich jasno i wyraźnie MYŚLAMI SAMOBÓJCZYMI. Szok, prawda? To zamiecenie tego pod dywan nie sprawi, że problem zniknie? Nie. I mało tego, o taki dywan łatwiej się potknąć i wybić zęby.
-Próbowała się zabić?
-Zrobiła głupią rzecz.
-Próbowała popełnić samobójstwo? Miała wcześniej myśli lub próby samobójcze?
-…
Używamy określeń typu “głupota”, “dziwne myśli”, “niebezpieczne myśli”, “myśli S” itp. Nie konfrontujemy niedoszłego samobójcy ani jego bliskich z tym, co się stało. Samobójców nazywamy egoistami, tchórzami albo idiotami. I OCZYWIŚCIE, że są sytuacje, gdy trzeba wykazać się ogromnym wyczuciem i delikatnością w kontaktach z osobą, która próbowała się zabić, ale już w społeczeństwie powinno się o tym dyskutować wprost. Jasne, że nie jest to wygodne i przyjemne, ale wojna na Ukrainie też nie jest tematem lekkim, łatwym i przyjemnym, a jednak rozmawiamy o tym na potęgę. Narzekamy, żartujemy, płaczemy i śmiejemy się, by jakoś poradzić sobie ze stresem z tym związanym, a o samobójstwie, śmierci i umieraniu nadal cisza.
I nie chcę w nikim wzbudzić wielkiego lęku przed śmiercią, tego lęku egzystencjalnego przed nieznanym, który (czasem nieuświadomiony) tkwi w każdym z nas. Ale czy sama świadomość tego, że jesteśmy śmiertelni, nasi bliscy są śmiertelni i ci dalsi z telewizji też kiedyś umrą, nie powinna być czymś, nad czym warto się czasami pochylić? Mieć świadomość. Żyć w pełnej świadomości. Czuć. Wiedzieć. Doświadczać. A mimo tego, nadal umieć odnajdywać drobne przebłyski szczęścia w życiu.
Czyjaś próba samobójcza może nas przerażać. I na pewno tak jest, zwłaszcza, że za samym aktem kryje się ogrom cierpienia, bólu i męczenia się z codziennością, która w pewnym momencie przestała być znośna. Często próba samobójcza jest wołaniem o pomoc. Rozpaczliwym krzykiem o to, by ktoś wreszcie coś zrobił i powiedział, jak dalej żyć. I czy w ogóle. Często jest to akt, który nie świadczy o tym, że ktoś nie chce żyć, ale o tym, że nie chce żyć jak dotychczas. Możliwe, że tak było w przypadku młodego chłopaka, którego prześladowali w szkole za rzekomy homoseksualizm. Powstające po jego śmierci strony na Facebooku przepełnione żółcią i nienawiścią, potwierdzały jedynie to, że chłopak miał w życiu ciężko.
I tak, powinniśmy mówić o samobójstwie, ale… Samobójstwo czy też próba samobójcza, to z reguły ostateczność. Nie idiotyzm, nie głupota, nie chęć zwrócenia na siebie uwagi, to krok, który pokazuje, że dalej już się tak zwyczajnie nie da. Co jest wcześniej? Wcześniej jest niskie poczucie wartości, strach, lęk, niewiedza, przemoc psychiczna, fizyczna, seksualna, ekonomiczna. Wcześniej jest nienawiść płynąca z otoczenia i znęcanie w szkole. Wcześniej jest moment, w którym JESZCZE można coś zrobić, zastanowić się, czy ja, Ty, Twoje dziecko, Twoja siostra, koledzy w szkole, nie szykanują kogoś do tego stopnia, że myśli on o tym, by targnąć się na swoje życie. Wcześniej jest czas, by na lekcjach wychowawczych rozmawiać o nienawiści i znęcaniu psychicznym. Wcześniej jest czas, by w każdej szkole obowiązkowo umieścić psychologa. Wcześniej jest czas na to, by zareagować, by głośno mówić i krzyczeć o tym, że jest źle. Wcześniej jest czas na wszystko to, co sprawi, że nie będziemy musieli rozmawiać o samobójstwie.
Nie odwracajmy się od samobójców. Nie przemilczajmy prób samobójczych. Rozmawiajmy o tym wprost. Wtedy istnieje szansa, że uda się nam ujarzmić nasze demony.
Co o tym sądzicie? Uważacie, że trzeba nazywać rzeczy po imieniu? Mówić o tym, co się dzieje, jak i dlaczego? Czy nadal jednak lepiej i wygodniej będzie milczeć i zamiatać pod dywan?