Boję się…
Do Australii przyleciałam ponad 2,5 roku temu. Lądowanie w czerwcu w Sydney i ta świadomość, że ileż można próbować…
A próbowałam dwa razy wcześniej. Z różnych powodów, o których nie chcę mówić w tej chwili, musiałam wrócić do Polski.
I nie był to przecież żaden koniec świata. Urządziłam się nienajgorzej. Praca z pacjentami, własny rozwój, zadbanie o zdrowie, przygotowanie do kupna mieszkania.
Mieszkanie kupione, remont generalny zrobiony, meble perfekcyjne dobrane pod mój gust. Przeprowadzka. I… nie mijają dwa tygodnie, a w głowie rodzi się myśl: „ej, ale może ta Australia to do 3 razy sztuka, co?” Długo biłam się z myślami, ale z racji tego, że nie muszę jakoś specjalnie kombinować, bo nie mam dzieci czy zwierzaka, ostateczna decyzja przyszła dość szybko. W nowym, wymarzonym gniazdku mieszkałam niecałe 2 miesiące.
Wylądowałam w Sydney i wpadam w wir. Wir szukania pracy, szukania mieszkania, przeliczania oszczędności, kombinowania, jak to zrobić, żeby naprawdę z tej Australii wycisnąć jak najwięcej, ale nie po trupach.
Po czasie przyszła praca. Pracuję jako Mental Health Worker w organizacji rządowej. Pracujemy z osobami z problemami psychicznymi (głównie ze schizofrenią) i pomagamy im nie tylko będąc wsparciem psychologicznym, ale też w powrocie do codzienności. Uczymy jak korzystać z kas samoobsługowych w sklepie czy razem z nimi podróżujemy komunikacją miejską. Coś, co dla nas jest banalne albo szybko to rozgryziemy, dla moich pacjentów, z których wielu spędziło lata w szpitalu psychiatrycznym, świat poszedł tak do przodu, że jest to nie do przejścia bez konkretnej i codziennej pomocy.
Lubię to robić. Bardzo. Nawet jeśli czasami wracam umęczona i sfrustrowana, bo czegoś nie udało się osiągnąć, to i tak to są tylko chwilowe emocje. Padam na łóżko zmęczona, ale szczęśliwa i usatysfakcjonowana.
Trochę zboczyłam z tematu, ale to krótkie wprowadzenie może pomóc w przekazaniu Wam większej ilości informacji i emocji.
Po 2,5 roku przyszedł czas na to, by odwiedzić Polskę. Uzbierało się sporo rzeczy do zwykłego załatwienia, jak choćby znalezienie agencji, która zaopiekuje się moim mieszkaniem i je komuś wynajmie, będzie dbała o czynsz, ewentualne naprawy itp. Przegląd dentystyczny, bo gdy ukruszył mi się ząb i odsłonił nerwy, przez co zostałam zmuszona do skorzystania z usług dentysty w Sydney, za leczenie, w przeliczeniu na złotówki, zapłaciłam… no ze 3 średnie pensje. Chwała bogom, że są oszczędności.
Po dentyście będzie czas na zrobienie badań krwi. Po 1. mogę to zrobić prywatnie, bez skierowania od lekarza. Po 2. taniej. Po 3. w wielu laboratoriach można wybrać fajne pakiety, jak Kobieta 30+ czy hormonalne. No i mam jeszcze konsultację z neurologiem i traumatologiem. Przy przewlekłym bólu, im więcej oczu i umysłów się nad czymś pochyli, tym chyba lepiej.
Ale to wszystko, to są takie „sprawy techniczne”. Da się to załatwić i tyle. Ale po tym, przychodzi czas na rodzinę i przyjaciół.
Zabrzmiało to trochę złowieszczo, ale to dlatego, że do głosu dochodzi tutaj dużo więcej emocji, niż przy planowaniu badań krwi.
Rozgadałam się. Czas na konkrety.
Boję się. Tak. Ale nie samego spotkania czy oceny. Boję się, że przez te 2,5 roku przepaść między nami zrobiła się zbyt duża. Przecież, gdy wyjechałam, czas nie stanął w miejscu. Świat się nie zatrzymał ani na sekundę. I gdy moje życie toczyło się w Sydney, ich życie toczyło się dalej w Polsce. Rozwijali się, starzeli, zmieniali pracę, przeprowadzali, brali śluby, rozstawali, mieli dzieci. I teraz nagle do Polski na krótki urlop wraca „ciocia z Australii” i liczy, że wejdzie w tym samym momencie, w którym wyszła.
Nie jestem głupia, doskonale wiem, że życie na nikogo nie czeka. Sama przecież miałam i mam swoje sprawy w Australii, ale czy uda nam się spotkać w połowie drogi?
Emigracja to olbrzymie koszty. Finansowe, jasne, też. Nie da się od tego uciec. Ale tak samo dzieje się z naszymi emocjami. I bez względu na to, czy byliście mocno związani z rodziną czy przyjaciółmi, jak fajnie Wam się wiodło w Polsce, poniesiecie konsekwencje rozłąki i to prawdopodobnie bardzo boleśnie.
Trzeba sobie przewartościować świat. Nie ma, że boli. Nie ma, że jeden telefon do mamy czy ploteczki z koleżanką i problemy się rozwiązują. Twoje życie jest teraz tutaj. 15 tysięcy kilometrów od miejsca, które nazywałeś domem. Musisz zacisnąć zęby i zacząć działać. Podejmujesz decyzję o emigracji i musisz za nią podążać. Dać sobie chociaż jakiś czas, by zobaczyć jak to jest i ewentualnie zostać lub wrócić. I znów. Tego też nie przedyskutujesz z nikim, bo nie dość, że mówimy tu o różnicy czasu wynoszącej 10h, to przecież nikt za Ciebie decyzji nie podejmie. Jesteś już dorosłym człowiekiem i (uwaga, niespodzianka!) ponosisz konsekwencje swoich decyzji.
Trochę chaotyczny ten mój wpis. Trochę taki ciąg myśli, które przelewam na klawiaturę. Ale na koniec mam jeszcze jedno spostrzeżenie.
Mianowicie, gdy jesteście na emigracji albo nawet np. studiujecie w innym mieście, to czy ktoś Was KIEDYKOLWIEK zapytał o Wasze emocje? O refleksje? O stres? O zmiany? O zdrowie psychiczne? O cokolwiek poza tym, ile zarabiacie, jak tam sesja i bez komentarzy „noooo, bo w tej Australii to MUSI być fantastycznie!”. Otóż wcale nie musi i nie ma to żadnego związku z miejscem, jako takim.
Nasza rzeczywistość, a konkretniej jej odbiór, dzieje się w naszych głowach. Jeśli jesteśmy nieszczęśliwi i nie dajemy rady, to nawet wyspa Phi phi nas nie uszczęśliwi.
Na całym świecie nie ma miejsca idealnego. Nie ma krainy mlekiem i miodem płynącej. To my, nasze myśli, nasze emocje i doświadczenia, takie miejsce możemy sobie stworzyć. W niemal każdym kraju, zakładając oczywiście, że jest to kraj bezpieczny dla nas.
Mam sporo obaw, ale nie oznacza to, że zrezygnuję z przylotu. Mam swoje 2 tygodnie urlopu i nie zawaham się go użyć!
Jestem ciekawa Waszych emigracyjnych historii.
I jeśli macie do mnie dodatkowe pytania – śmiało.
Można mnie jeszcze znaleźć tutaj (na Instagramie pokazuję trochę Australii i dużo psychologii):
1. https://www.facebook.com/PsychologPiszeBlog
2. https://www.facebook.com/groups/148323642521058
3. https://twitter.com/psycholog_pisze
4. https://instagram.com/psycholog_pisze
Podcast znajdziecie też na SPOTIFY!