Pani D. – Historia K.
Kiedy zaczęła się moja „przygoda” z depresją? Tego nie wiem, ale datę 10 maja 2019 roku zapamiętam na długo. Stoję przy recepcji podając swoje dane, następna wizyta u jakiegoś specjalisty, nie potrafię już nawet policzyć, która. Nagle pada pytanie: „leczyla się Pani w szpitalu psychiatrycznym, jakieś próby samobojcze?”
No tak, przecież jestem w Poradni Zdrowia Psychicznego, odpowiadam, że jak narazie nie było potrzeby.
Siadam w poczekalni i czekam…
Nie, nie na wizytę u lekarza psychiatry, tylko na spotkanie z terapeutą. Wchodzę do gabinetu, zaczyna się cała seria pytań:
- jak się Pani tu znalazła?
- jak długo trwa ten nastrój?
- od kiedy się Pani nie uśmiecha – no właśnie kiedy ja ostatni raz się śmiałam?
Ciężko sobie przypomnieć, ale nie! Już pamiętam! To chyba był styczeń, a może w grudniu…
Nastepne pytanie:
- jak Pani sypia – i znowu nie wiem co powiedzieć… Że nie pamiętam, kiedy ostatni raz przespalam dłużej niż 4 godziny? Że budzę się o 3, czasami 4 nad ranem..?
No, ale nic to, myślę, jedna wizyta i więcej się nie zobaczymy. Dalej odpowiadam na pytania, patrzę na jej reakcje i widzę, że uśmiech który miała na twarzy od początku wizyty zaczął znikać… Ale najlepsze wydaje mi się pytanie jak tam trafiłam, no właśnie jak?
Ostatnie tygodnie, to ciągłe wizyty u lekarzy. Bóle głowy, brzucha, bóle w klatce piersiowej, tyle badań, które nic nie wykazały.
Własnie tak się tam znalazłam, trafiłam na fotel w gabinecie psychoterapeuty, bo jeden z lekarzy zasugerował mi stany depresyjne i przepisal antydepresanty – a ja nie miałam zamiaru ich brać. Nie jestem wariatką!
Koniec wizyty, nareszcie, ale Pani terapeutka umawia mnie na dwie następne: „musimy się jeszcze te dwa razy spotkac, a póżniej zobaczymy”. Mowi patrząc na mnie, myślę sobie no ok, trudno, trzeba.
W domu zaczynam czytać na temat depresji wszystko, co tylko możliwe, mam wrażenie jakby ktoś opisywał mnie, ale to nie możliwe, ja jestem ZDROWA. I mijają dni, jeden za drugim, a ja dostrzegam, że w każdą wykonana czynność wkładam ogromny wysiłek, że coraz mniej wychodzę z domu.
Dokładnie pamiętam moment, kiedy pierwszy raz pojawiło się zdanie „ma Pani depresję ,jest Pani chora”. Nie chciałam tego usłyszeć, mimo że gdzieś w środku czułam ze tak może być.
Umawiamy się na kolejne sesje i na wizytę do psychiatry. Następne dni mijają mi praktycznie identycznie. Już nie wychodzę z domu. Na samą myśl o tym mam ataki paniki, myśli samobojcze już na stałe zamieszkały w moje głowie, próbuję walczyć, staram się żyć normalnie, ale depresja mi nie pozwala…
Chcę umrzeć, chcę przestać się męczyć i chcę, żeby inni przestali się ze mną męczyć.
Kolejne spotkanie z terapeutka, pada pytanie o to, co bym zrobiła ze swoim życiem – odpowiadom, zgodnie z prawdą, że bym je skończyła.
Praktycznie od razu ląduję w gabinecie lekarza. Krótka rozmowa, zmiana leków, za miesiąc do kontroli.
Żeby sobje ulżyć zaczęłam się okaleczać: rozgrzany papieros czy nacięcie na nodze, żeby pojawiła się krew, czuję ból, ale fizyczny, a on boli mniej, niż to, co się dzieje gdzieś tam w środku.
Mam 32 lata i moja przygoda z depresją trwa, od nie wiem kiedy. Ile będzie trwać? Tego też nie wiem. Kto wygra? Na to tez nie znam odpowiedzi…
Na razie próbuję, próbuję jeszcze żyć…
K.