Pani D. i ludzie
To jest tak, że czujesz się jakbyś był pod wodą. I patrzysz na innych ludzi wokół Ciebie. Tylko, że oni mogą swobodnie oddychać. Ty nie… I nie wiesz, co się z Tobą dzieje. Wstajesz rano. Wycierasz resztki łez z poduszki. Wkładasz na twarz uśmiech. I pokazujesz siebie takiego, jakim chcesz być widziany przez innych. Bo przecież nie pokażesz im jaką porażką jesteś. Jak bardzo się rozsypujesz emocjonalnie. W jak opłakanym stanie jesteś.
To nic, że oni nie widzą. To nic, że nie wiedzą, jak jest naprawdę. Czujesz pustkę? Tak. Złość na siebie? Tak. Poczucie winy? Jasne, że tak.
Po jakimś czasie walki, po prostu przestajesz odbierać telefony. Nie odpisujesz na smsy i maile. Po co? Potem przestajesz chodzić do pracy lub szkoły. Izolujesz się od obcych, znajomych, przyjaciół, rodziny. I może nawet miewasz przebłyski, żeby komuś powiedzieć, co naprawdę czujesz, zamiast standardowego: „U mnie wszystko w porządku”. Ale potem przychodzi refleksja… Po co… Po co masz obarczać najbliższych, czy nawet tych trochę dalszych, że jest Ci źle i każdego dnia marzysz o tym, żeby umrzeć? Po co dołować rodziców tym, że po raz kolejny nie masz siły wstać z łóżka i pójście do toalety kosztuje Cię ogrom wysiłku? Po co w pracy mówić, że jednak nie wszystko jest ok, tak właściwie to się tniesz, płaczesz nocami w poduszkę, krzyczysz z bólu i marzysz o tym, by w końcu pewnego dnia się po prostu nie obudzić? Czy ludzie na pewno chcą to wiedzieć? Czy interesuje ich to? Czy w ogóle będą w stanie ogarnąć te stany emocjonalne? Czy je zaakceptują? Czy będą wiedzieli, jak się zachować, co mówić, jak reagować? Czy Ty wytrzymasz poczucie winy, gdy zobaczysz w ich oczach strach o Ciebie, politowanie albo zawód? I może to mieć niewiele wspólnego z ich rzeczywistymi odczuciami. Z troską, miłością, szacunkiem. Po prostu… Chyba nikt nie chce wiedzieć, że ich znajomy/brat/żona tak cholernie cierpią… I trudno się dziwić…