Szpital – prawdziwa historia K.
Jest początek sierpnia 2019 roku, a ja mam kontrolną wizyt u mojej Pani doktor. Wiem jak się ona skończy. Mój stan nie ulega poprawie, raczej się pogarsza.
Moja terapeutka już od jakiegoś czasu wspomina mi o szpitalu, a ja tak bardzo nie chcę tego słuchać… Nie chcę, mimo że wiem, jak niewiele mi trzeba, żebym spróbowała odebrać sobie życie.
Kiedy wchodzę do gabinetu, moja Pani doktor już o wszystkim wie. Wie jak się czuję, co mówię. Do mnie kieruje tylko dwa pytania: Czy się zgadzam na skierowanie na odział psychiatryczny czy ma wezwać karetkę? Jaki szpital wybieram? Zgadzam się na skierowanie, a szpital wybieram najbliżej mojego domu.
Jest 23 sierpnia, stoję przed drzwiami, nad którymi wisi szyld „Odział psychiatryczny”. Co czuję? Strach. Chce mi się płakać i jedyne czego chcę, to uciec stamtąd. W domu czytałam, jak wyglądają takie miejsca. Że przeszukują, sprawdzają torby, itp. Tu było zupełnie inaczej, nikt mnie nie sprawdzał, nie pytał czy mam ze sobą jakieś ostre przedmioty, nie było żadnego lekarza, jedynie co zrobili, to sprawdzili mój wzrost i wagę.
Na salę odprowadza mnie pielęgniarka, przy okazji pokazując odział i tłumacząc mi co i o której się odbywa. Na rozmowę z lekarzem prowadzącym zostaję zawołana dużo później. Już po paru minutach wiem, że trudno będzie nam się współpracować. Przeprowadza wywiad, zapisuje dodatkowe leki.
W czwartym dniu mojego pobytu, dostaję jakiegoś napadu paniki albo to było z nerwów, w każdym razie zostaje wezwany do mnie lekarz dyżurny, a pielęgniarki podejmują decyzję o przeniesieniu mnie na salę monitorowaną, mimo mojego sprzeciwu.
Szybko jednak się przyzwyczajam do tej sali, czuję się tam jakoś tak bezpiecznie. Za ścianą, zaraz obok, była dyżurka pielęgniarek. Leki zaczynają działać tak, że mogę spać praktycznie cały czas w dzień, bo w nocy dalej budzę się nad ranem. Tak zwykle w okolicy godziny 4:00.
Pierwszą przepustkę dostaję w 10-tym dniu pobytu. Przepustkę z rodziną, która musi po mnie przyjść, a później odprowadzić na odział. Wróciłam z niej cala roztrzęsiona. Poprosiłam o dodatkowe leki które mogłabym brać, jeśli zaszła by taka potrzeba.
Wydaje mi się, że to też był dzień, w którym pierwszy raz pocięłam się podczas pobytu tam. Takich dni i sytuacji było dużo więcej. Czasami sama się przyznawałam, czasami sami się domyślili albo zobaczyli na monitoringu.
Czy ponosiłam konsekwencje tego, że się cięłam? Tak. Od tych najlżejszych, jak zwykła rozmowa czy odebranie samodzielnych przepustek, do tych najgorszych, jak przeszukanie moich rzeczy osobistych i zabranie wszystkiego, czym mogłabym zrobić sobie krzywdę. A nawet zapięcie w pasy na pół dnia.
To nie był łatwy i przyjemny okres. Miałam chwile, kiedy chciałam stamtąd wyjść na własne żądanie, mimo tego, że każda moja przepustka w tamtym czasie kończyła się braniem dodatkowych leków.
Ale mijał tydzień za tygodniem, a ja zaczynałam czuć się lepiej. Starałam się brać udział w zajęciach, na spotkaniach z panią psycholog rozmawiać, a nie tylko płakać. Spędzałam więcej czasu z innymi pacjentami.
Po prawie 5 tygodniach na sali monitorowanej, przenieśli mnie na normalną salę, nie chciałam tego, byłam smutna, zła, a może raczej wściekła. Wtedy też skończyło się na dodatkowych lekach i rozmowie z Panią doktor, bo jedna z pielęgniarek weszła na salę jak miałami w ręku żyletkę.
Byłam tam tylko tydzień. Tydzień, podczas którego wchodziłam na salę tylko kiedy czegoś potrzebowałam i spać. Po tym tygodniu wróciłam na salę obserwacji, nie dlatego że coś zrobiłam złego czy zakazanego, wróciłam bo to był dla mnie z pewnego powodu bardzo trudny i smutny dzień.
Od samego rana byłam na dodatkowych lekach uspokajających i w pewnym momencie pielęgniarki poprosiły, żebym się spakowała i przeniosła. Tłumaczyły swoją decyzję tym, że tak smutnej mnie jeszcze nie widziały i bały się, że mogę sobie coś zrobić.
Mój stan poprawił się na tyle, że podczas wizyty lekarskiej, pani doktor zaczęła wspominać o wypisie. Był to mój 7 tydzień pobytu, pomyślałam sobie: „jaki wypis? jeszcze nie! nie jestem gotowa!”. Nie byłam i nie wiem, czy byłby taki moment. Raczej nie.
Udało mi się jakoś przekonać lekarkę i zostać jeszcze tydzień.
Podsumowując: na zamkniętym oddziale psychiatrycznym spędziłam 8 tygodni i choć początki nie były łatwe, to szybko poczułam się tam swobodnie i bezpiecznie. Poznałam super ludzi i wśród pacjentów, ale również wśród personelu takich z którymi trudno było się pożegnać i za, którymi zwyczajnie tęsknię.
Kiedy to piszę, jestem w domu od 2 tygodni. Bardzo bym chciała napisać, że pobyt w szpitalu wszystko zmienił i że już jest dobrze, ale prawda jest taka, że pobyt na oddziale nauczył mnie kiedy i jak powinnam reagować na to co się ze mną dzieje, dobrali mi leki, ale przede mną jeszcze długa i trudna droga, żeby było dobrze. Wróciłam pod opiekę swojej pani doktor i rozpoczęłam terapię z nową terapeutką.
Każdego dnia, mimo chwil zwątpienia, podejmuję walkę o moje lepsze samopoczucie. o moje lepsze jutro.