Dzień dobry. Jestem po próbie samobójczej.
Przeglądam Internet. Trafiam na wywiad z terapeutą, który wzywany do pacjentów po próbie samobójczej, przedstawia się i mówi, że też ma to za sobą. Według niej wtedy rozmowa dopiero zaczyna się układać. Pełna szczerość otwiera jej drzwi do serca i umysłu rozmówcy.
I zaczynam sobie zadawać pytanie, czy to dobra droga? Czy pacjent musi wiedzieć wszystko? Że żyliśmy na krawędzi? Że mamy za sobą cztery próby samobójcze? Jak smakują tabletki nasenne popite wódką? Jak żyje się w piekle na co dzień? Jak to jest nie móc oddychać i widzieć dookoła wszystkich żyjących normalnie ludzi? Że depresja jest takim koszmarem, że nie życzy się jej najgorszemu wrogowi?
Na depresję się umiera. Nieleczona depresja prędzej czy później prowadzi chorego na trop sznura w piwnicy, żyletki w maszynce do golenia albo zakamuflowanych tabletek. W zasadzie pociągi jeżdżą przecież po całym kraju.
Jednak czy terapeuta nie powinien stać na stanowisku specjalisty? Kogoś, kto ma nam pomóc bez ryzyka, że się może załamać? A z drugiej strony, onkolog wcale nie musi chorować na raka, by nas dobrze leczyć, ale gdyby miał to za sobą, to może miałby w sobie więcej empatii? Lepiej by nas rozumiał jako pacjentów, jako ludzi? Z jednej strony zwracamy się po pomoc do kogoś, kto jest silny, a z drugiej terapeuta, który świetnie funkcjonuje, pracuje, ma rodzinę, jest szczęśliwy i POKONAŁ depresję przybiera bardziej ludzką twarz.
Ale czy na pewno? Wolimy ostoję czy człowieka, który jest pełen słabości i niedoskonałości, tak jak my, a jednak potrafił przez to przejść?
Albo zapytam inaczej. Odejdźmy od tematu terapeuty. Czy gdyby Wasz bliski, znajomy, brat, kochanek powiedział Wam pewnego dnia: „Hej, rok temu próbowałem się zabić, choruję na depresję, biorę leki”. Jaka byłaby Twoja reakcja, Czytelniku? Szok? Niedowierzanie? Czy ludzie powinni o tym mówić, starać się uświadamiać, czy takie „brudy” prać tylko w swoim gronie rodziny, gdzieś na terapii, forum dyskusyjnym czy u psychiatry? Jak to zmieni jego postrzeganie?