„Ludzie, którzy mają myśli samobójcze nie doceniają daru, jakim jest życie”
Gdy piszesz artykuły na temat samobójstw albo wrzucasz na ten temat artykuły do mediów społecznościowych albo gdy w ogóle próbujesz o tym rozmawiać i edukować, to musisz liczyć się z tym, że wiele osób odezwie się później do Ciebie ze słowami „chcę się zabić/próbowałam popełnić samobójstwo/mój wujek się powiesił”. I to dobrze, że się odzywają. Że mają odwagę mówić. Że chcą mówić i być może przestrzec innych. Ale jest też ta druga grupa. Ta, która o tym nie mówi, dusi się, krztusi, dławi, ale nic nie powie, bo… może nie chce, może nie jest gotowa, może boi się oceny, a może wciąż jest bombardowana przekonaniami innych, które są kompletnie błędne, a które jedyne co robią, to wpędzają człowieka w potężne poczucie winy, że w ogóle ma śmiałość mieć myśli samobójcze.
Oto one.
-
„Ludzie, którzy popełniają samobójstwo nie kochają wystarczająco mocno swoich dzieci/męża/rodziców/itp.”
-
„Ludzie, którzy mają dzieci tracą możliwość w ogóle posiadania myśli samobójczych”
-
„Samobójstwo to czysty wybór”
-
„Ludzie, którzy mają myśli samobójcze nie doceniają daru, jakim jest życie”
Zwykle nie wybieramy bitew, jakie musimy stoczyć w życiu. Nie wybieramy sobie koloru skóry, statusu socjoekonomicznego, kogo pokochamy, jakie mamy możliwości kształcenia się, nasze fizyczne i psychiczne zmagania czy bycie ofiarami przemocy i negatywnych ocen innych. I mimo, iż lubimy myśleć, że mamy wszystko pod kontrolą (zwłaszcza w świecie, gdzie „możesz wszystko, wystarczy się postarać i bardzo chcieć”), to jednak jest naprawdę mnóstwo zmiennych, jak genetyka, zachowania innych itp. poza naszą kontrolą.
Niektórzy ludzie mają dużo szczęścia. Rodzą się z konkretnymi przywilejami, wygrywają na loterii albo nie muszą żyć od pierwszego do pierwszego czy cieszą się perfekcyjnym zdrowiem bez względu na swoje wybory i zachowania. Niektórzy mają mniej szczęścia, są dyskryminowani ze względu na rzeczy, na które nie mają wpływu (rasa, orientacja seksualna, płeć), ciężko chorują mimo dbania o siebie.
Wszyscy wiemy, że świat potrafi być okrutny i ktoś może robić wszystko dokładnie tak, jak „powinien” – tak jak mówią inni – i wciąż wyciągać najkrótszą zapałkę. Wszyscy mamy nadzieję, że to nie my. To nie jest fair. To nie jest w porządku. Ale to nasza codzienność. Tak jak życie z zaburzeniem psychicznym
Nie mamy wpływu na to czy jesteśmy neuro-normatywni. Nie wybieramy sobie czy chcemy mieć jakieś zaburzenie psychiczne, jaki rodzaj, kiedy się ujawni i jak na nas wpłynie. Nie da się kontrolować wszystkich społecznych i biologicznych okoliczności. I tak samo nie mamy kontroli nad tym, czy pojawią się u nas myśli i tendencje samobójcze czy nie.
Ewidentnie to widać, gdy do głosu dochodzą natarczywe myśli. Nawet ludzie bez zaburzeń je miewają. Np. ktoś może prowadzić samochód i nagle pomyśleć „ciekawe co by się stało, jakbym wjechał w to drzewo”. I tak szybko, jak się pojawia, taka myśl znika. Mogą sobie jeszcze pomyśleć „wow, to było dziwne” albo „brrr, nigdy tego nie zrobię”, ale myśl się po prostu pojawiła. To nie jest intencjonalne, czasem ledwie da się takie myśli zauważyć, ale jednak zdarzają się one w zasadzie wszystkim.
Myśli samobójcze zwykle zaczynają się tak samo. Na początku są natarczywe i niemile widziane. Gdzieś tam przelatują przez umysł. Gdy życie staje się naprawdę ciężkie, nawet osoby bez zaburzeń psychicznych mogą myśleć „czy problemy by się nie skończyły, gdybym się zabił?” Ale zwykle mijają, gdy znajdują jakieś rozwiązanie, sposób na to, by ból minął. Jeśli śmierć wydaje się jedyną dostępną opcją, zwykle całkowicie zaprzecza się wszelkim ludzkim instynktom i robi niewyobrażalną rzecz, by ból się wreszcie skończył.
I możecie powiedzieć „OK, wszyscy miewamy takie uporczywe myśli, ale wciąż masz kontrolę nad tym czy się w określony sposób zachowasz. Ludzie mogą wybrać to, że się nie zabiją”. To całkiem sensowny sposób myślenia, ale czy prawdziwy?
O ile samobójstwu można zapobiec, jeśli wychwyci się tendencje odpowiednio wcześnie i zacznie je leczyć, to jednak nie jest to wybór w takim tradycyjnym znaczeniu. To może być trochę kontrowersyjne, ale podam przykład. Depresja. To choroba umysłu i myśli oraz próby samobójcze są jej OBJAWEM.
Oczywiście nie wszyscy cierpiący na depresję mają te symptomy, ale Ci, którzy ich doświadczają… Cóż… Nie do końca mają wybór. Ten objaw jest podstępny. Wkrada się, wsącza powoli i przejmuje władzę. Zaczyna się od jakiejś luźno płynącej myśli, by powtarzana dzień za dniem przeistoczyła się w konkretny plan i silne przeświadczenie, że nie ma innego rozwiązania.
Tu jest haczyk. WYBÓR zakłada, że mamy wiele opcji. Zakłada również, że osoba go dokonująca jest zdolna do poniesienia benefitów, ale i wszelkich konsekwencji tych opcji i dokona racjonalnego wyboru na podstawie wszystkich dostępnych jej informacji. WYBÓR zakłada też, że dana osoba ma pełną kontrolę nad swoimi zachowaniami. Wiem, że wszyscy chcemy wierzyć, że taką kontrolę ma każdy z nas, ale porozmawiaj z kimkolwiek, kto kiedykolwiek pomyślał „dzisiaj rzucam palenie/czekoladę/toksycznego partnera” i na koniec dnia pogrążył się w rozpaczy, bo znów mu nie wyszło. Bo nie dał rady tego zrobić. A może sam masz takie doświadczenia?
To chyba nie jest kwestia silnej woli. Po prostu czasem są rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić bez względu na to, jak bardzo próbujesz. Np. wstrzymaj oddech. Trzymaj. I… wreszcie zaczerpniesz powietrza nawet tego świadomie nie chcąc, bo Twoje ciało ze wszystkich sił będzie się go domagać. Biologia wygrała. Poza Twoją kontrolą.
Ci, którzy próbują popełnić samobójstwo i ci, którzy w ten sposób umierają, robią to najprawdopodobniej dlatego, że ich umysł nie jest w stanie pojąć, że są jakiekolwiek inne opcje, by ich ból minął. Nie dociera to do nich. Nie możesz powiedzieć, że coś jest wyborem, jeśli nie masz do wyboru żadnej innej opcji. A im dłużej tendencje samobójcze nie są leczone, tym bardziej zmieniają myślenie, które zmierza do punktu, w którym kontynuowanie życia jawi się jako coś, czego nie da się znieść i kontynuować.
Gdy ktoś umiera śmiercią samobójczą, to przede wszystkim dlatego, że choroba okazała się silniejsza, nie dlatego, że ktoś naprawdę koniecznie chciał umrzeć, nie był wystarczająco silny albo nie kochał swojej rodziny wystarczająco mocno. W końcu gdy ktoś umiera na raka, nie mówimy potem, że nie kochał swoich dzieci, dlatego umarł, prawda?
Gdy ludzie umierają po wieloletnich zmaganiach z jakąś chorobą, często mówimy, że to wręcz łaska. Że zaznali spokoju. Że już nie cierpią. Czasem współczesna medycyna może interweniować. Czasem możemy się leczyć i zatrzymać jej postęp lub nawet go odwrócić. A czasem nie możemy. Ludzie popełniają samobójstwa, nie dlatego, że mniej im zależało albo wybrali sobie bycie chorym, ale dlatego, że ich i nasze próby pokonania depresji były niewystarczające.
Dlaczego nie krzyczymy głośno, że choroba jest wyborem, gdy ktoś cierpi na jakąś chorobę genetyczną? Albo dotyczącą jakiejkolwiek części ciała? Serca? Nerek? A dlaczego robimy to, gdy chodzi o umysł? Mózg? Czy łatwiej byłoby uwierzyć w nią, gdyby ktoś powiedział, że depresja to guz, który zakłóca impulsy nerwowe w mózgu, zabija instynkt przetrwania i za jakiś czas doprowadzi chorego do śmierci z własnej ręki? Czy wybaczalibyśmy ludziom ich śmierć w wyniku choroby, nad którą od początku nie mieli kontroli? Czy przestalibyśmy ich obwiniać?
A co by się stało, gdybyśmy WRESZCIE zaczęli traktować zaburzenia psychiczne tak, jak te fizyczne? Co gdybyśmy zrozumieli, że śmierć w wyniku samobójstwa, to taki sam brak wyboru, jak śmierć z powodu zawału serca? Co gdybyśmy przestali zakładać, że ktoś niewystarczająco doceniał swoje życie, za słabo szukał pomocy, a zamiast tego pomyśleli, że ktoś zrobił wszystko co mógł w określonych okolicznościach? Musimy zrzucać winę tam, gdzie jej miejsce – na chorobę, nie na człowieka.
I nie uwierzę w to, że te miliony osób cierpią z powodu prób i myśli samobójczych, bo „nie ogarniali życia”. Gdyby myśli samobójcze były spowodowane tym, że chory kogoś za słabo kochał… Cóż. Nie sądzę by było zbyt wiele matek czy ojców z takimi myślami.
Co więcej, Ci, którzy mieli myśli samobójcze kiedykolwiek, nie powinni w ogóle mieć dzieci, ale idąc tym tokiem myślenia, to NIKT nie powinien ich mieć, bo przecież wszyscy jesteśmy tak samo podatni na różne choroby. Te śmiertelne też.
Kiedyś przeczytałam takie zdanie: „jak ktoś już będzie miał dziecko, to traci prawo do zabicia się”. Coś w tym zdaniu jest mocno nie tak. Gdy słyszymy, że ktoś chce się zabić, powinniśmy skoncentrować się na pomocy i leczeniu przyczyn, które się za tym pragnieniem kryją, a nie twierdzić, że nic im nie jest i że sami mogą przezwyciężyć chorobę.
Dlaczego mamy tendencję do obwiniania i zawstydzania ludzi i wpychania ich wciąż w rozpacz, zamiast pomóc im w procesie zdrowienia? Czy obwinianie i zawstydzanie kiedykolwiek zadziałało w dłuższej perspektywie?
Nie decydujemy czy jakaś choroba nas ostatecznie zabije czy nie. Możemy zrobić wszystko, by tego uniknąć, ale czasem to ona wygrywa.
Jeśli nigdy nie doświadczyłeś myśli samobójczych jako skutku depresji czy chadu, mam szczerą nadzieję, że nigdy tego nie zrozumiesz, ale jeśli ktoś tego doświadcza, nie oceniaj. Nie wmawiaj komuś, że ma przecież takie piękne życie. Chory to wie, ale posiadanie wspaniałego życia niekoniecznie wpływa na to, że choruje.
Tak jak wirusy mają gdzieś, czy właśnie pakujesz się na wakacje, artretyzm ma gdzieś, czy jesteś fanem sportów wyczynowych, a wypadki drogowe mają gdzieś, czy akurat dzisiaj bierzesz ślub, tak zaburzenie psychiczne ma gdzieś, jak cudowne masz życie, jak bardzo kochasz swoje dzieci czy co w ogóle może zniszczyć na swojej drodze.
Zaburzenia psychiczne się zdarzają. Samobójstwa się zdarzają. Częściej niż w ogóle powinny, ale otaczanie ich wstydem, winą i tabu absolutnie nie pomaga. Ten, kto budzi się każdego dnia z bólem ciała i duszy, kto żyje w piekle psychicznym, nie powinien wiedzieć, że społeczeństwo obarcza go za to winą.