Pani D. i plaża
Byliście kiedyś nad morzem zimą? Taką późną zimą, gdzie nie ma kompletnie ludzi na plaży i wystarczy, że odejdziecie 300 metrów od głównego wejścia w jakiejś miejscowości turystycznej i zostajecie kompletnie sami? Mnie się zdarzało wielokrotnie. Z racji tego, że mieszkam nad morzem, zimowe spacery (samotne i w towarzystwie) nie są mi obce.
Wiecie, co mówią moi towarzysze, gdy zabieram ich w nocną wycieczkę? Że się boją. Że ciemność jest wszechogarniająca. Że dookoła nie ma żadnego źródła światła, a księżyc ledwie sobie mruga z czarnego nieba. Że mają świadomość tego, że jest tu mnóstwo przestrzeni, a jednak zaczyna im brakować powietrza. Bo morze w zimie w nocy naprawdę przytłacza. Zaczynają się czuć nieswojo. Niepewnie. Nieświadomie kręcą głową w poszukiwaniu jakiegokolwiek źródła światła. Jakiegokolwiek punktu odniesienia. Tracą wiarę we własne zmysły. Nic nie widzą, nic nie czują, słyszą niewiele poza szumem morza. Boją się. Chwytają za rękę. Szukają pomocy i wsparcia.
Nie trzymam ich długo na takim spacerze. Wiem doskonale jak może przytłaczać i przerażać. Wiem, jak pusta plaża i całkowita ciemność mogą wręcz sprawić ból. Po chwili wracamy. Schodzą z plaży z niekłamaną ulgą. Nareszcie biorą głęboki oddech, nieświadomi tego, że do tej pory go wstrzymywali i oddychali płytko. Zaczynają dostrzegać pierwsze latarnie, światła w oknach nadmorskich restauracji, odzyskują pewność siebie i swojego ciała. Ich mózg zaczyna pracować inaczej. Lepiej. Bez lęku.
Gdy pytam ich potem o wrażenia, mówiąc, że nie spodziewali się tak silnych reakcji. Czuli zagrożenie. Lęk. Obawę o siebie. I czuli ulgę, że NARESZCIE mogli stamtąd wyjść.
Jest ciemno, nie ma światła, czujesz lęk, cierpisz, boisz się, że to się nigdy nie skończy, że już na zawsze zapadły ciemności, że nikt Ci nie pomoże, że nie ma latarni, że NIE MA DOKĄD UCIEC. Bo przecież nie można uciec od siebie, prawda? Tak wygląda depresja.
Odważysz się pójść na plażę nocą, w środku zimy?