Pani D. i powrót wszystkiego.
Dochodzi 3 w nocy. Znowu nie śpisz. Która to już noc z rzędu? 5? 6? Nieważne. Już po pierwszych dwóch nieprzespanych nocach czujesz się jak totalna szmata. Nie, nie ta, która lubi się “puszczać”, ale taka totalna zużyta ściera, którą wyciera się wymioty w kiblu w klubie, potem podłogę w kuchni, a następnie stoliki klientów baru. Tak, widziałam na własne oczy użytkowanie takich ścierek. Czujesz się mniej więcej tak samo. Język się plącze, koncentracja i możliwość skupienia uwagi kuleje, jak cielaki idące na rzeź, a Twój wygląd woła o pomstę do nieba.
Pani D. powoli odbiera Twojemu organizmowi siłę, by walczyć. Przestajesz znowu jeść, a każdy kęs robiony z przymusu, bo przecież TRZEBA JEŚĆ, BY PRZEŻYĆ, staje Ci kością w gardle i wymiotujesz zanim jeszcze doleci do żołądka. Chudniesz. Fajnie, nie? Tylko, że to chudnięcie nie wynika z tego, że zaczynasz znowu biegać i jesz więcej warzyw. Nie. Ty chudniesz niezdrowo. Skóra robi sie szara, a miejscami wręcz przezroczysta. Nie, Ty nie chudniesz, Ty znikasz.
Nie śpisz. Nie jesz. Boli Cię żołądek. Co najszybciej znieczula? Alkohol! Bingo. Szukasz wszędzie ostatnich zapasów. Może nalewka ze świąt, którą przyjemnie dodawało się do herbaty w mroźne wieczory. Albo to wino, które miałeś zużyć do makaronu. Ale wiesz co? Jest jeszcze wódka. Ona Cię znieczuli. Szukasz ukojenia. Śmieszne. Nie możesz nic przełknąć w stanie stałym, ale już alkohol zaczyna Ci się przyjemnie kojarzyć, bo na samym początku walki z Depresją, gdy jeszcze nie wiedziałeś dokładnie, co się z Tobą dzieje, alkohol przyjemnie wprowadzał Cię w stan lekkiego upojenia i pomagał zasypiać. Dlatego na grupach Anonimowych Depresantów jest tylu alkoholików. I na odwrót. Alkohol pomaga, ale to złudna, chwiejna, chwilowa pomoc. Jak będzie teraz?
Wszystkie żyletki z portfela i osłony na telefon wyrzuciłeś. Tak żeby nie kusiło. Rozebranie maszynki do golenia i wyjęcie ostrzy zajmuje Ci niecałą minutę, ale przecież w kuchni są noże. Wszędzie można znaleźć coś ostrego, czym można naciąć skórę. Zobaczyć krew. Poczuć ulgę.
I już wiesz, że depresja odbiera Ci wszystko. Ale nie od razu. Oh nie, nie od razu. Najpierw pozbawia Cię energii, nie możesz wstać z łóżka nawet do łazienki. Potem apetyt. Albo całkiem Ci go odbiera albo zaczynasz się objadać. Wszystkim. Bez względu na smak, połączenie i datę przydatności do spożycia. Następnie zabiera Ci sen, nie śpisz po 10-20 dni z rzędu (albo sypiasz po 2h). A potem? Potem odsypiasz swoją bezsenność i przez kolejny miesiąc śpisz po 16 godzin. Oddala Cię od bliskich. Zabiera ochotę na bliskość, o seksie już nie wspominając, Twoje libido leży. I kwiczy. W sumie, to chyba zaczynasz lubić Boże Narodzenie bardziej niż seks, bo jest częściej. Płaczesz, nie umiesz się śmiać z ulubionych suchych dowcipów, a ukochana komedia jest po prostu tak, żeby sobie była. Emocje się spłaszczają. Ciężko Ci cokolwiek odczuwać poza przejmującym smutkiem, bezradnością i frustracją. I tym duszeniem w klatce piersiowej. I chęcią wrzeszczenia przez pół dnia. Chcesz uciec.
I żresz te leki. Garściami. Czasem wydaje Ci się, że możesz je sobie rano zmiksować z jogurtem i mieć antydepresyjne musli. Tylko… Ileż można? Miesiąc? Pół roku? Dwa lata? Kiedy odpuścić?
Depresja jest dziwką.