Blog dla chcących więcej oraz gabinet pomocy psychologicznej online

Depresja ZABURZENIA

Porozmawiajmy o Pani D.

16/06/2014

Porozmawiajmy o Pani D.

Podobno najtrudniej jest zacząć. Potem już wszystko idzie dużo łatwiej, ale nie wiem, czy tak to do końca działa w tym przypadku. Zaczyna się w zasadzie spokojnie (może dlatego, to pierwsze zdanie jakoś mi nie pasuje). Trochę przygnębienia, odrobina pesymizmu, nieco smutku, szczypta spowolnienia ruchowego. I tak to sobie w kociołku dojrzewa. Mija tak tydzień. Drugi. Potem miesiąc. Drugi. Aż w końcu pewnego dnia otwierasz rano oczy i uświadamiasz sobie, że przecież nic nie ma sensu. Nikomu na nas nie zależy. Jesteśmy beznadziejni i gówno warci, a nasza koszulka straciła swoją świeżość już parę dni temu. Włosy wiszą w strąkach, a żołądek wspomina, że od tygodnia „żywi się” jedynie wodą.

Później, jeśli mamy szczęście, ktoś zauważa nasze wyziębione, wychudłe ciało, na zimnej mokrej podłodze łazienki, gdzie zapłakani i osmarkani po łokcie, próbujemy wziąć swoje życie w garść. Nie udało się i tym razem. Pchamy się do lekarza, o ile mamy odwagę w takim stanie prosić o pomoc. Dostajemy magiczne tęczowe pigułki, które mają za zadanie sprawić, że ta tęcza będzie też w naszym mózgu pozbawionym serotoniny. Dobrze, jeśli tabletki działają od razu, a my mamy dodatkową opcję pójścia do terapeuty. Takie combo ma szansę nas wyprowadzić z tego cholernego Rowu Mariańskiego.

Ale załóżmy (na potrzeby tej historii), że jednak tabletki nie działają, a psychiatra, zamiast przepisać Ci inny składnik, mówi tylko: „Skoro nie było próby samobójczej, to jest ok”. Ręce opadają. I nie tylko ręce, ale zahukany i przerażony tym wszystkim, co się z Tobą dzieje, po prostu łykasz kolejne pigułki. Jak tic taki. Smaczne? No może, ale wartości nie mają żadnej.

W końcu dopada Cię taki dół, że jednak dochodzi do samookaleczenia. Głębokie nacięcia, które pewnie nadają się do szycia, ale ulga i wstyd, każą Ci to ukrywać. A potem kolejna rana. I kolejna. I tak masz pokiereszowane przedramiona albo uda albo brzuch, byle tylko nikt nie widział blizn. Ale one są nie tylko fizyczne…

Powiedzmy, że ktoś jednak zauważa krew na ubraniu czy ręcznikach. Gdzieś przez przypadek odsłonisz nogawkę i wyjdą na światło dzienne głębokie szramy. Idziesz do kolejnego psychiatry, może bardziej empatycznego. Dostajesz inne pigułki, przecież każdy lekarz powinien zauważyć, że tamte były raczej do dupy. Miesiąc, drugi, trzeci, piąty. Zwiększasz dawkę do maksymalnej, chodzisz na terapię, ostatkiem sił zmuszasz się do wysiłku fizycznego albo robienia czegokolwiek, co sprawiało Ci kiedyś choć odrobinę przyjemności.

I kolejny dół. Kolejny epizod depresyjny. Kolejna porażka. Mózg wygrywa z ciałem i duchem. Kontroluje wszystko, nawet to, że nie masz siły się napić ulubionego soku. Płaczesz, krzyczysz, frustrujesz się. To na nic… Bo Ona znów przyszła Cię odwiedzić. Pani. D.

A teraz spójrz na swoją listę kontaktów w telefonie, znajomych na Facebooku, obserwowanych na Twitterze i pomyśl, że CO DZIESIĄTA z nich ma depresję. Ile ich jest? 20? 50? Nawet jedna, to już dużo…

IMG_5581


    Jeśli borykasz się z problemami natury psychicznej, czujesz się wypalony/a, cierpisz na depresję, masz dosyć tkwienia w jednym miejscu albo szukasz porady - dobrze trafiłeś/aś! Odezwij się! Napisz bezpośrednio: psycholog.kotlarek@gmail.com


    poprzedni artykuł

    Kopniak dla mózgu

    następny artykuł

    Zamknij się!