Miałam wszystko, a odechciało mi sie żyć
Miałam kochających bliskich, dobrych przyjaciół, a odechciało mi się żyć. I to kilkukrotnie. Co pcha człowieka ten jeden krok dalej w stronę przepaści? To trudne pytanie. Czasem jest to efekt długotrwałych przemyśleń, że dalej już tak się egzystować nie da, a czasem to po prostu impuls.
Naprawdę myślę, że ze mną jest coś mocno nie tak. Jakby te wszystkie escitalopramy i wenlafaksyny po prostu nie działały na mój mózg. Jestem jakimś wybrakowanym elementem układanki, którego nie da się do niczego dopasować. Odnoszę wrażenie, że depresji nie da się wyleczyć i, pomimo wielu świadectw wyzdrowienia, szczęście jest wieczną walką.
To jak miotanie się we wszystkich kierunkach, podczas gdy jesteś oblepiony foliowym workiem, który nie przepuszcza ani odrobiny powietrza. Widzisz, jak wszyscy dookoła oddychają, cieszą się kolejnym dniem, pracą, rozwijają swoje pasje i spełniają marzenia, a Ty… Cóż… Ty liczysz stracone chwile. Bo Pani D. odbierze Ci mnóstwo czasu. Zabierze całe słońce z dni, które następują po Twoich nieprzespanych nocach. Wyrwie z duszy resztki radości, gdy obserwujesz zwierzęta albo czytasz ulubioną powieść.
Nasuwa mi się pytanie, co jest gorsze: uśmiercić człowieka, który pragnął żyć, czy nie pozwolić umrzeć komuś, kto usilnie chciał śmierci?
Miotasz się… Znowu…
Masz wszystko, a znów odechciewa Ci się żyć…